La Palma i Teneryfa z Belgią po drodze 2016
Uliczki i pyyyszna kolacja

Teneryfa – San Cristóbal de la Laguna
19.01.2016
4 040 km
Zostawiam w domu plecak i rzeczy i idziemy do miasta. Najpierw szukamy mapy, więc chodzimy po starym mieście.
Ciemno już, ale i tak bardzo mi się podoba! Kolorowe niewielkie domki, kościółki, smocze drzewa i rynek, tzn. główny plac z platanami, których sadzonki zostały przywiezione przez powracających z Ameryki Południowej uchodźców. Super! Mam chęć wstać wcześnie rano i jeszcze sobie połazić!

Mapa się znalazła, więc w końcu możemy iść coś zjeść. Bar to taki zwyczajny bar, ale jedzenie w nim niezwykłe. Główne danie tutaj to arepera, taki burger rodem z Wenezueli. Ciasto wygląda jak u nas kebabowe, a w środku różności, ja wybieram z tortillą i kalmarami. Pychota! Jest to dość małe, jak pół naszego burgera, ale tak sycące, że jeden mi wystarcza.
Na deser frangollo, też tutejsza specjalność, całkowicie zrobione z kukurydzy. Całkiem inne i całkiem dobre, warto było spróbować!

Z alkoholi to już w domu próbuję likier z owocu, który nazywa się nispero i likier karmelowy. Jej, dlaczego u nas nie można dostać takich pyszności?!!! Oba są rewelacyjne, jak nasze nalewki, ale o wiele łagodniejsze, no i ten smak, którego jeszcze nigdy w życiu nie próbowałam! I takie właśnie zalety ma CS! Gdyby nie Hector, to nie miałabym pewnie pojęcia o tych wszystkich przysmakach :)

Rano.
W pokoju jest okropnie zimno. Tak jak i na dworze. No dobra, na pewno nie tak, jak w Brukseli ;) Jest około dwanaście stopni, ale o kaloryferach oczywiście można zapomnieć.
Wychodzę po ósmej. Idę uliczkami, żeby porobić jeszcze jakieś fotki. Santa Cruz i La Laguna mają połączenie tramwajowe :)
Do lotniska jest tak naprawdę nawet nawet nie dziesięć minut jazdy, ale rozkład nie jest do końca jasny, więc wolałam pojechać wcześniej. I znów dzięki temu mogę sobie poobserwować samoloty. Tu startują i lądują w obie strony, z wiatrem, pod wiatr, hmm.

Oddaję bagaż, tu można mieć nadawany do dwudziestu kilo, więc mogę zapakować kurtkę i nie przejmować się ani wagą ani wymiarami :) Wszystko na luzie, okazuje się, że miejsca nie są przydzielane, można usiąść, gdzie się chce. Super.
Tym razem za oknem piękne widoki. Właściwie jest to lot widokowy, bo oblatujemy całą Teneryfę, tyle że mam pod słońce. El Teide wystaje nad chmirami – super. Lot trwa pół godziny, na pokładzie dostaje się batonika, wodę i jeszcze landrynkę na deser ;) No ale za tą cenę… ;)
Lot był w cenie promu, więc oczywicie nie było się nad czym zastanawiać. Między wyspami lata linia Binter Canarias.



Więcej zdjęć z La Palmy i Teneryfy znajdziecie tu:
