Madera 2016

Wulkany i dłuuuga plaża

flaga portugalii
Portugalia – Porto Santo – Ponta da Calheta
27.09.2016
4 332 km

Najpierw miraduro na Pico de Ana Ferreira. To tu jest ładne zielone pole golfowe, ale do samego miraduro jest już offroad, choć nie jest daleko, wiec z parkingu równie dobrze można się przejść.
A warto, bo widoki super, na całe miasto i port i góry w dali. Ze szczytu pewnie byłoby widać lepiej, ale na mapie żadna dróżka na sam szczyt nie prowadzi, choć to raptem 283 metry wysokości.
Przy miraduro jest też niesamowita bazaltowa skała, zwana organami. Podobna, tylko dużo większa, jest o ile się nie mylę na Islandii. Polska zresztą gorsza nie jest i też swoje organy ma – choćby Pańską Skałę. Jest super!

Następne miejsce, które chcę odwiedzić do Zimbralinho. Tu też prowadzi off-road.
Ludzie coś pisali o fantazyjnych kształtach wyrzeźbionych przez ocean, więc lekko jestem rozczarowana. Wygląda to po prostu, jakby czasem płynęła tu wartka rzeka, ale taksiarz mówi, że rzeki tu nie ma. Hmm, może podczas jakiś dużych opadów? No, nie wiem.
I wygląda jakby ta rzeka wyrzeźbiła w żółtej piaskowej skale po prostu swoje koryto.
Samo Zimbralinho to mała kamienista plaża schowana wśród klifów. Do nurkowania zapewne super, ale ja nie mam czasu, żeby tam na dół złazić.

Niedaleko tego miejsca jest Pico des Flores. I to stąd właśnie jest najpiękniejszy widok na całą wyspę i to ten widok najbardziej chciałam zobaczyć. Jest pięknie! Na wschodzie cała wyspa, dolina i plaża ciągnąca się kilometrami i wulkaniczne najwyższe na wyspie szczyty, na zachodzie niezamieszkała Pustynna Wyspa. Pięknie!
W dole widać Ponta Calheta, najbardziej na zachód wysunięty punkt Porto Santo.

I to jest następne miejsce, które chcę zobaczyć, więc zjeżdżamy do niego w dół. Myślałam, że jest tu jakieś miasteczko, ale nie ma. Jest tylko rondo na krańcu świata, bo przecież dalej się już pojechać nie da, jest knajpa, no i zaczyna się plaża.
Proszę taksiarza, żeby podrzucił mnie kawałek dalej, do Jardim, bo czasu nie mam już w sumie aż tak wiele, choć najchętniej i tu bym się przeszła. Z Ponta Calheta do Vila Baleira jest około siedem kilometrów.

Wreszcie zrzucam plecak i kładę się na ciepłym piasku, żeby choć trochę poleniuchować. Niewiele z tego jednak wychodzi, bo akurat teraz niebo kompletnie zakrywają chmury, a wiatr dmie z prędkością dziesięciu metrów, a może nawet więcej. Przez chwilę nawet kropi.
Fale są super, ale w tych warunkach pogodowych to nawet mi się do oceanu nie chce wchodzić, bo nie jest ciepło.
Zdecydowanie nie jest to najlepszy dzień na wizytę na wyspie, ale innego już nie mam.

Ale plaża i tak jest cudna, można po prostu iść i iść przed siebie, tak jak lubię najbardziej.
W sumie nad Bałtykiem plaże są podobne, z tym, że temperatury trochę inne ;) Tu jest dość pusto, no i kolor wody bardziej niebieski :) Podoba mi się bardzo!
Szkoda tylko, że mam tak mało czasu.

Spacer do Vila Baleira zajmuje mi ponad godzinę, bo im bliżej miasta, tym więcej pojawia się ciekawych kamieni. Niektóre z żalem zostawiam, bo są za duże ;)
Co kawałek są stadka parasoli i knajpy przy plaży, każde takie miejsce ma swoją nazwę.
Nie ma tu głośnej muzyki, ani wielkich hoteli (no dobra, jest jeden ;) ), a na północy wyspy jest nawet na tą chwilę zakaz budowania nowych budynków. Więc jest super, na wypoczynek idealnie miejsce i naprawdę żałuję, że nie mogę tu pobyć ze trzy dni.
Przy mieście plaża jest już mniej ciekawa, bo dużo kamlotów i jakieś czarne się po plaży szwęda (to multum drobnych kamyczków) i fale też jakby większe – jedna mnie zaskoczyła i pomoczyła spodenki ;)

No i czas pożegnać się z Porto Santo. Cieszę się, że tu przypłynęłam, choć widokowo pewnie Madera jest ładniejsza, Porto Santo jest po prostu inna, bardziej pustynna i prawie wcale nie zielona. Choć są palmy i w mieście dużo zieleni, to mam wrażenie, że Porto Santo jest taka jakaś wysuszona. Mnie to akurat nie przeszkadza, ale innym może.
Autobus z Vila Baleira do mariny odjeżdża o szóstej. Jedzie może z dziesięć minut, więc kompletnie bez sensu tak wcześnie, bo prom odpływa dopiero o siódmej. Pewnie chodzi o to, żeby zrobić jak najwięcej zakupów…
Ja akurat gadam z z dwoma miłymi dziewczynami z PL, które poznałam w drodze tam.
W końcu odpływamy. Wychodzę na pokład, bo wiatr tak jakby zelżał (czemu dopiero teraz?!). Porto Santo zostaje z tyłu… Zachód słońca zasłaniają chmury.

Gdy osiągamy Maderę, wiatr znów chce urywać głowy, a do Funchal trochę się jeszcze płynie.
Pierwsze co widać, to latarnię morską na Sao Lourenco. Tu jest tylko latarnia i nic. Dopiero dalej pojawiają się tysiące światełek na wzgórzach i znów wygląda to cudnie.
W końcu wpływamy do portu. Idę po autko – stoi ;)
Nawigacja tym razem bez niespodzianek wyprowadza mnie do Monte. Na kolację reszta makaronu z ośmiornicą. To nasza ostatnia noc tu.

Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie flower.gif

Więcej zdjęć z Madery znajdziecie tu:

madera 2016

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *