Kolumbia i Peru 2017 – 11 – Iquitos

Kolumbia i Peru 2017

Szukamy szamana

flaga peru
Peru – Iquitos
14.01.2017
12 651 km

Na stojance stoi coś na pływakach i śmigłowiec.
Odbieramy bagaże. I co dalej? Do miasta można dojechać autobusem. Teoretycznie, bo żadnego nie ma. Można i moto taxi czyli tuktukiem, a można i autem taxi za 15 soli. Przy wyjściu rzucili się na nas jak na łup, przekrzykując się jeden przez drugiego i napastując – tak to odczuwam. Kilku chciało nas zabrać nawet za piątaka, ale chyba nie była to prawda. Nie było to wszystko przyjemne.
No ale w końcu wsiadamy i jedziemy do Iquitos. Klimat przypomina mi nieco Azję. Wszędzie moto taxi, motocykle, ciężarówki i te ich piękne stare kolorowe autobusy. Szkoda, że nie mam za bardzo jak wyjąć aparatu przez bagaże.

Koleś zawozi nas do samego centrum. Tego turystycznego, czyli bulwaru. Iquitos jest całkiem spore i pieszo z lotniska byłoby z bagażami za daleko. W hostelu oprócz kosmicznych cen nie ma nic.
Dopada nas jakiś koleś, który opowiada nam i opowiada o wyprawach do dżungli, a który przyjechał za nami z lotniska, taki spryciarz. Gada całkiem sensownie i zrozumiale po angielsku. Tylko że twierdzi, że wszyscy dookoła kłamią, a tylko on nam pokaże prawdziwą dżunglę i to mi podpada. Poza tym mamy jeszcze dwa kontakty.

Najpierw szukamy Emeralda. Łazimy i łazimy i jakoś nie możemy znaleźć podanej nazwy biura. Pytamy o niego, wszyscy mówią yes, yes, ktoś krzyczy za nami, że Emerald to jego kuzyn. Taaaa… Koleś biegnie za nami, przyprowadza jakiegoś 'kuzyna’ i mówi, że to Emerald. No jakoś nie wierzymy ;) Mamy numery do Emeralda. Jeden nie odpowiada, drugi ma sygnał i… telefon odzywa się u owego 'kuzyna’ w kieszeni ;)
No dobra, idziemy z nimi do biura. Też opowiadają, pokazują na mapie jakieś obozy. Ale Emerald w ogóle po angielsku nie gada, w ogóle się nie odzywa, a do dżungli mamy iść z nie wiadomo kim… Jakoś nas nie przekonują.

O pierwszej mamy jeszcze jedno umówione spotkanie – w meksykańskiej restauracji ze znów niebotycznymi cenami… Siadamy i gadamy. Jakoś mnie ten koleś nie przekonuje, bo na każde pytanie się uśmiecha i odpowiada yes, yes, ale o żadnych konkretach nie gada.
Z tym pierwszym (Percy) udało się wynegocjować sześć dych za osobę za dzień, tu też, ale tam było all included, a tu musimy kupić sobie kalosze, maczety i płacić za paliwo, jak będziemy chcieli gdzieś popłynąć łodzią. Tamten miał jakąś koncepcję, ten nie ma, tylko wymyśla na bieżąco i kombinuje.
Pierwszy miał nas zabrać do szamana, ten jest szamanem we własnej osobie i odprawia ceremonie ayahuasca. Monika jest zafascynowana takimi rzeczami, więc wybór pada na niego. Ok.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *