Kolumbia i Peru 2017 – 13 – Timshiyaku
Wracając prawie się gubimy, choć przecież szłyśmy prosto i tylko raz skręciłyśmy w lewo, ale nagle poznaję miejsca, które mijaliśmy jeszcze wcześniej w drodze do hostelu. Wracamy i bingo.
Wracając prawie się gubimy, choć przecież szłyśmy prosto i tylko raz skręciłyśmy w lewo, ale nagle poznaję miejsca, które mijaliśmy jeszcze wcześniej w drodze do hostelu. Wracamy i bingo.
W końcu jedziemy na mercado po kalosze, plastikową płachtę na dach, maczety. Chcemy kupić wodę, kuzyn uparcie twierdzi, że wody tu nie ma. Cóż, jest, bo sobie znaleźliśmy. Ciekawe, ciekawe.
Pytamy o niego, wszyscy mówią yes, yes, ktoś krzyczy za nami, że Emerald to jego kuzyn. Taaaa… Koleś biegnie za nami, przyprowadza jakiegoś 'kuzyna’ i mówi, że to Emerald. No jakoś nie wierzymy ;)
Lecimy do Iquitos. Pogoda niezbyt ciekawa. Nie mam miejsca przy oknie (już nie było), ale i tak tuż po starcie chowamy się w chmurach, które nie pozwoliły zobaczyć gór.
Ceremonia trwa jakieś trzy kwadranse i jest bardzo ceremonialna. Na pewno warta zobaczenia! Strażnicy maszerują paradnym krokiem dookoła dziedzińca, grając swoją muzykę. Super! I są w paradnych mundurach, a nieźle jest gorąco.
Fontann jest całkiem sporo przeróżnych i są przepięknie podświetlone! I tańczą :) Jedna jest ogromna, pod inną można przejść, kolejna to fontanny wyskakujące z chodnika i moczące ludzi.
Miraflores czyli dalsza dzielnica Limy jest dość ładne, jest dużo zieleni, palmy i zadbane trawniki.
Wyjazd z lotniska to jest kompletnie nie europejska bajka. Pasy są, ale jakby ich nie było, każdy jedzie tam, gdzie akurat da się wcisnąć, byle do przodu ;)
Biegnę więc po bagaż, prowizorycznie się przepakowuję i pędzę do bramek z nerwem, czy aby zdążę, bo w domu nie zrobiłam check-in.
tuż obok jest kolejny taras, z którego można podziwiać widoki: Círculo de Bellas Artes. Na górze jest knajpa, muzyka gra, można napić się piwka lub winka. A widoki! Jest super!